Nickia - 2010-01-17 18:12:23

Opowida o Demonie imieniem Dahner i dziewczynie - Sigmie - która ma w swoim ciele jeszcze jedną dziewczynę. Swoją jaźnią siostrę Omegę. Endżoj ^^

Rozdział 1



    Ulice wypełnione były pustką. Rozglądając się w ciemności tak, że białka moich oczu były wyraźnie widoczne, przyglądałam się śmierci, która czekała na mnie tak blisko. Dom miałam daleko, lecz było tam tak samo jak tu. Co za różnica walczyć o życie w ciemnym zaułku czy w bogatym w pustkę budynku? Chyba żadna... Nieważne, choć nie wiem co było dla mnie ważne, a co nie. Cierpliwość moja dosięgała zenitu. Co to dla mnie był czas, gdy narażona byłam na jego utratę?... Niczym.
    Cisza. Byłam wsłuchana w uderzanie skrzydeł motyli, czujna i gotowa. Włosy spadając mi na twarz wchodziły do oczy. Bałam się je odgarnąć, gdyż przez taki mały szmer mogłabym się zdradzić. Opuściłam ramiona w geście spokoju. Nic. Oto moje całe szczęście. Powinnam z niego korzystać, odgarnąć grzywkę, uspokoić się, lecz coś kusiło mnie by wyjrzeć. Moja wola była silniejsza. Wyjrzałam.
    Pusta, przerażająca ulica ciągnęła się i wydawać mogło by się, że nigdy się nie kończy. Niekiedy można było dostrzec małe płomyki, czasami gasnące, czasami wręcz przeciwnie. Wiatr niosący, splamiony krwią niewinnych, piasek błąkał się po ulicach bez celu. Oto co widziałam, choć nie to przykuło mą uwagę.
    Szybko powróciłam na miejsce. Dałabym wiele, by teraz uspokoić moje serce. Uderzało z szybkością karabinu maszynowego.
Sylwetka mrocznej postaci krążyła po opustoszałych uliczkach szukając świeżego mięsa. Ciemny potwór stawiał kroki bardzo stanowczo, chcąc zasygnalizować swoją obecność. Coraz głośniej słyszałam jak się zbliża i coraz szybciej biło me serce. Na plecach poczułam strużkę zimnego potu, a na całym ciele dreszcze. Oddychałam niespokojnie, lecz starałam się to pokonać.
    Demon warczał, dalej posuwając się, by uświadomić ofiarą, że śmierć jest blisko. Cofnęłam się niepewnie i skuliłam w kącie czarnego zaułka. Nadchodziła dziesiąta – godzina śmierci. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Potwór właśnie przechodził obok miejsca mego ukrycia. Zbliżyłam się do ulicy czekając na odpowiedni moment ucieczki... Aż się doczekałam! Potwór szedł ulicą skupiony na swoich krokach, rozpostarł skrzydła, nie przerywał skupienia.
    Długie czarne włosy spadały mu na twarz, nadając tajemniczego wyglądu. Skrzydła, wyrastające z grzbietu były silne, czarne i duże. Rozrywały bluzkę luźnie wiszącą na ciele demona, wyglądającą jakby zaraz miała spaść. Był dobrze zbudowany. Umięśnione ręce, ciągnące się wzdłuż tułowia, zakończone długimi, grubymi pazurami, ciągnął, jakby odłożone były na okazję rozszarpania ofiary. Wysoki i szczupły. Wojownicza postawa, opuszczone chłodno ramiona, i spokojny wzrok zdradzał usposobienie.
    Gdy był już dalej od mego ukrycia, ruszyłam, lecz zaraz się zawahałam. Ucieczka szybka, ryzykowna, czy wolna, spokojna, a jednocześnie narażająca życie. Zrobiłam kilka kroków, wolno, a zaraz po tym zatrzymałam się gwałtownie na głośne warknięcie chłopaka. Byłam w niebezpieczeństwie, z które najprawdopodobniej nie było ucieczki. Zaczęłam biec, lecz nie minęła sekunda, a demon stał za mną obejmując jedną ręką mój brzuch, a drugą klatkę piersiową i przytrzymując moje ciało przy swoim. Czułam jego zimny oddech na mojej szyi. Oddychał spokojnie, jakby odpoczywał. Zesztywniałam. Byłam jak nieboszczyk, zimna i blada.
    To niewyobrażalne uczucie... Ta przeklęta świadomość, że zaraz się umrze, że w jednym momencie odejdzie się z tego świata, tak okrutnie i tak żałośnie. Ten strach przed odejściem, zostawieniem, tego wszystkiego co się kochało i tego czego się nienawidziło był gorszy od samego zgonu. Czekałam na ten moment...
    Zimny watr krążył nadal i teraz nie tylko zimny oddech poczułam, ale także, jego czarne, długie włosy. Bałam się niezmiernie, lecz dziwiło mnie to, że jeszcze mnie nie uśmiercił. Zrobiło mi się słabo.
    Uścisk demona był coraz mocniejszy. Zaczęłam się szarpać. Mój instynkt samozachowawczy nie pozwalał mi się poddać. Krzyczałam i wyrywałam się, lecz na daremno. Chłopak był za silny.
- Co tu robisz dziewczynko? - wyszeptał mi do ucha, a z każdym słowem ściskał mnie jeszcze bardziej i wbijał ostre pazury.
    Brakowało mi tchu, a demon wypełniał swój cel. Osobiście uważałam, że uduszenie to dosyć okrutna śmierć, lecz nie o tym teraz myślałam.
- Powinnaś być w domu! - dodał, już stanowczo, jakby był rozgniewany, a moja śmierć nie sprawiała mu przyjemności. Nie byłam pewna, czy tak było. Chłopak nic nie dawał po sobie poznać tylko trzymał mnie w objęciach, a silnymi ramionami ściskał me wątłe ciało.
    Czułam, że przeciągu minuty zabraknie mi powietrza i skończy się ma męka. Tak się jednako nie stawało. Czułam przy sobie jego zimne ciało. Obraz przed oczyma zaczerniał się, a ja traciłam siły.
    Poczułam uderzenie o zimną ziemię. Tak to było to. Demon upuścił mnie – celowo. Zimny podmuch poszarpał moje cienkie, rzadkie włosy. Podniosłam głowę i zobaczyłam. lądującego lekko na ziemi, kilka metrów ode mnie, demona, który przed małą chwilę trzymał mnie w objęciach.
    Był otoczony przez niewielką grupę demonów, a gdzieniegdzie można było dostrzec czarne dusze przemykające między ciałami ciemnych istot. Chłopak rozłożył groźnie swe demonie skrzydła i przyjął postawę do walki.
- Dahnerze! - poznałam imię demona z ust jednego z nich. - Oddaj nam dziewczynę! - dodał mężczyzna o ciemnych włosach i bladej cerze stojący na przeciwko mego zabójcy.
    Leżałam na brzuchu, podparta rękoma, także przedramiona przylegały do ziemi. Z zaciekawieniem(i strachem – uważam, że to oczywiste) przyglądałam się losom  zapowiadającej się walki. Miałam szczere chęci wstać i rzucić się do ucieczki, lecz widząc z jaką szybkością poruszają się ciemne istoty, wolałam nie ryzykować. Wiedziałam, że jeśli będę leżała, będę żyła... Choćby do końca walki.
    Wybiła dwudziesta druga. Pusta na ulicach miasteczka oznaczała jedno – godzinę śmierci. Wszyscy mieszkańcy ukrywają się, bo gdyby, w jakiś niewytłumaczalny sposób, znaleźli się nagle na ulicy, niewątpliwie stracili by życie. Godzina śmierci oznaczała, że każde, nawet najmniejsze stworzenie, gdy opuści dom, zginie.
    Bałam się niezmiernie, choć teraz nie miałam czego. Jedynie śmierci. Nie groziła mi ze strony dziesiątej, tego, że nie jestem, w domu. Zostałam zatrzymana przez demona – moje dni są już policzone.
    Wyraźnie było widać, że Dahner nie chce walczyć. Dyskretnie cofnął się w mą stronę i zniżył się. Patrzył z niecierpliwością na przeciwników, jakby chciał odpędzić ich spojrzeniem. Jednym szybkim ruchem złapał mnie za rękę, nawet nie zdążyłam poczuć, a już mnie trzymał na rękach i biegł z szybkością niemal wiatru. Oboje mijaliśmy domy, drzewa, chodniki i ulice. Obraz mijał tak szybko, że nie zdołałam się mu przyglądnąć, a co dopiero dostrzec ulicę, którą zmierzaliśmy. Kątem oka spojrzałam na twarz mego wybawcy, a jednocześnie zabójcy. Był skupiony na biegu. Trudno się dziwić – byliśmy gonieni przez gromadę czarnych dusz. Dziwiłam się, gdyż nie ogarniał mnie strach.
    Na ulicach panowała pusta. Nie dziwił mnie ten fakt, gdyż było po dziesiątej. Wszyscy mieszkańcy ukrywali się w domach.
Poczułam szarpnięcie, a zaraz spostrzegłam, że Dahner skręcił w uliczkę. Spojrzałam przez ramię chłopaka, by upewnić się, że nasi wrogowie znajdują się daleko. Niestety, zbliżali się. Poczułam uderzenie i... nic już nie pamiętałam. Obudziłam się w jaskini. Związana. Przede mną siedział Dahner, skupiony na ostrzeniu sztyletu. Teraz dopiero poczułam strach..
    Grota była ciemna i zimna, a całkowity mrok rozświetlał płomień z niewielkiego ogniska, palącego się na środku pieczary. Nie była duża. Siedzieliśmy przy końcu, zaledwie kilkanaście kroków dzieliło nas od wyjścia. Ściany były szorstkie, nieprzyjemne i zimne. Opierając się o jedną z nich odczuwałam znaczny dyskomfort. Sufit znajdował się wysoko od naszych głów, nawet jak na pozycje siedzącą. Na dworze było ciemno. Nie byłam pewna ile czasu przeleżałam w nieprzytomności.
    Jęknęłam z bólu na co chłopak gwałtownie podniósł głowę i zabił mnie wzrokiem. Patrzyliśmy sobie w oczy. On, skupiony i czujny, gotowy rzucić się na mnie, ja, przestraszona i zdezorientowana, obawiająca się nagłej śmierci, która tak się opóźnia. Demon wpatrzony na mnie, nie wyglądał jakby chciał mej śmierci.. Wręcz przeciwnie. Jakby się bał, że dostąpię jakichkolwiek, nawet najmniejszych, obrażeń. Nie ośmieliłam się ruszyć, dopóty Dahner nie spuści ze mnie swych czarnych oczu. Spuścił. Przez chwilę oboje milczeliśmy. Bacznie przyglądałam się ruchom ręki ciemnej postaci.
- Nie zabijesz mnie? - Nie wierzę, że to zrobiłam. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odezwałby się do demona, a ja go zapytałam. Usta mi drżały, jakby dopiero po zadaniu pytania uświadomiłam sobie, że odezwałam się do mego towarzysza.
Chłopak popatrzył na mnie sceptycznie. Na chwilę wrócił do przerwanego zajęcia, jakby zastanawiając się co odpowiedzieć, lecz zaraz podniósł znów głowę, odgarnął włosy i odparł spokojnie.:
- Zabiję – głos miał opanowany, spokojny i zimny. Prawie jak u nieboszczyka, lecz on jednak żył. Dźwięk słów przeszywał me uszy jak delikatne płatki śniegu na zziębniętym policzku. Jak zimny pocałunek martwych ust. - Ale nie teraz, nie tutaj i nie w taki sposób... - Nie określił swoich słów dość konkretnie. W jaki sposób mógłby mnie zabić? Sztyletem w serce? Rozszarpać pazurami? Nie. Chyba nie o to mu chodziło, ale coś chciał dać mi do zrozumienia... Dał mi do zrozumienia, że teraz zależy mu na mym życiu. Przyglądałam się chłopakowi długo i bacznie.
- Dlaczego mnie uratowałeś? - Poprzednie pytanie nadało mi odwagi. To zadałam dosyć spokojnie i swobodnie, lecz nadal odczuwając pewien strach przed chłopakiem. Znów spojrzał na mnie gwałtownie jakby to co powiedziała wystraszyło go, lecz wyrazu twarzy nie zmienił, nadal był spokojny. Znów chwilę milczał, po czym odezwał się.
- Nie uratowałem Cię! - powiedział spokojnie, lecz było w tym coś, jakby obawa, że oskarżyłam go o coś czego nie zrobił. - Jeśli uważasz, że ocalenie Cię od śmierci z rąk moich towarzyszy, to tak, uratowałem Cię, lecz wiedz, że niedługo zginiesz z moich rąk. - Dodał i za wszelką cenę chciał nie odrywać się od zajęcia.
- Dlaczego nie chciałeś, żeby to oni mnie zabili? - zapytałam znów, lecz teraz już bardzo się bałam, że rozzłoszczę chłopaka. Tym razem mi nie odpowiedział. Zrezygnowałam. Demon wyraźnie skończył, sztylet był już na ostrzony, a właściciel schował go po pochwy przy bucie. Podszedł do mnie, powoli, bez pośpiechu. Odruchowo się skuliłam, a on złapał moje skrępowane ręce i lekko zarzucił na barki. Wyszedł z groty.
    Na dworze panowała ciemność całkowita. Drzewa wydawały się jak potężne, wielkie słupy, całe czarne. Niebo było jakby pomalowane głęboką czernią i wykładane żółtymi, milionami cekinów. Jedynie mały, jasny księżyc nieznacznie rozświetlał mrok. Cisza. Gdzieniegdzie można było usłyszeć sowę, a nawet wyjącego wilka.
Dahner zaczął iść, wiatr wraz z nim. Poruszał z lekka liśćmi krzewów. Zrzucał listne ubrania drzewom, pozostawiając je całkiem nagie. Chłopak niosąc mnie na grzbiecie wszedł do lasu. Długa droga,  wkraczająca w głąb otchłani drzew wydać by się mogła, że nigdy się nie kończy. Była ciemna i nie równa, jakby wydeptana w trawie i posypana żwirem.
    Usłyszanym wyraźny szmer w koronach drzew. „Wiewiórka.” - przeszło mi przez myśl, lecz zaraz spostrzegłam się, że to coś większego. Wyglądało, jakby wielki drapieżny ptak, o potężnych czarnych skrzydłach czai się na dwie ofiary. Przemieszczało się po grubych gałęziach z szybkością wiatru i wyraźnie było widać, że chodziło mu o nas. Przyglądam się tajemniczej bestii, czyhającej, prawdopodobnie, na nasze życie. Dłużej patrzyłam na ową istotę, aż w rezultacie dociekłam, że szykuje się do skoku. Tak było. Szczupła, wątła sylwetka skoczyła z gracją i lekkością, jakby zleciała w gałęzi, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. Tak też było. Wcale nie skoczyła, czarna postać, lecz zleciała.
    Przed nami, lekko na ziemi, podpierając się rękoma, wylądował czarny, mizerny i wysoki demon o długich, chudych skrzydłach i ciemnych, krótkich włosach. Wyłonił się powoli z cienia. Ubrania miał poszarpane, a stopy bose. Ubrany był w długą szatę, postrzępioną u dołu rękawów, a także u dołu jej samej. Długie rękawy przechodziły w szerokie i zniszczone dzwony nachodzące długością na
same palce. Zbliżył się do nas spokojnie, lecz Dahner cofnął się.
Położył me ciało przy swoich stopach, na ziemi i zrobił kilka kroków do przodu.
- Nie wiesz, Dahnerze, że w tych okolicach, mieszkają sami szpiedzy, a plotki szybko się rozchodzą... - rzucił wyszydzając z chłopaka demon opierając się o najbliższe drzewo – Jeśli myślałeś, że uda Ci się uciec z tą dziewczyną, to jesteś naiwny. Wcześniej czy później i tak zostaniesz pojmany.
- Łżesz. - odparł mu ze swym świętym spokojem – Nie jestem zdrajcą.
- Tak, tak.. - nie tracąc swej ironii odpowiedział mu towarzysz – Powiesz to księżniczce.
Dahner podniósł groźnie skrzydła. Widać było, że denerwowało go lekceważenie demona.
- Wzywa Cię. - dokończył myśl i czekał spokojnie na odpowiedź chłopaka, lecz on podszedł do mnie, wsadził na grzbiet i zaczął iść zatrzymując się przy postaci opierającej się nadal o pień drzewa.
- Powiedz księżniczce, że stawię się. - chłopak odpowiedział mu szyderczym uśmieszkiem, skinął na niego i wodząc wzrokiem za Dahnerem, dał mu odejść. - Nickia... - szepnął ze smutkiem w głosie mój wybawca.


- Kim jest Nickia? - zapytałam, gdy chłopak położył me ciało na łóżku w pokoju. Spojrzał na mnie kątem oka i zapalił świeczkę stojącą na stoliku. Nie chciał mi odpowiedzieć. Zauważyłam, że w ogóle nie chce ze mną wdawać się w dialog. Gdy o coś pytam, odpowiada niekonkretnie, a jak chce porozmawiać, nie odpowiada. Ja chciałam jednak pomówić. - Porozmawiaj ze mną. Wiem, że czeka mnie śmierć, lecz chcę chociaż znać imię mego zabójcy.
- Dahner.
- Dahnerze, powiedz mi dlaczego wciąż mnie ratujesz. Czy tak bardzo zależy Ci na mym życiu? - Chłopak milczał. Dobrze wiedział, że ochrona mego życia przed zgonem z rąk jego towarzyszy, jest ratunkiem, a w prawie demonów – zdradą. Wciąż się tego wypierał, lecz był świadom tego, że jego zdrada jest prawdą. Nie chciał, by tak było, lecz żeby to zmienić musiałby mnie zabić, a tego nie chciał robić, z nieznanego mi powodu. - Proszę, odezwij się do mnie! - Teraz dopiero popatrzył się na mnie całkowicie.
- Demony nie tolerują ludzi. - znów odpowiedź niekonkretna – Chcą mieć Ziemię tylko dla siebie. Są także egoistami. Nie chcą nikogo więcej swojej rasy. Dlatego twoja dusza musi być czysta, byś nie stała się demonem. - Prawdę mówiąc nie zrozumiałam jego słów. Popatrzyłam na niego przekręcając głowę, dając mu do zrozumienia, że jego słowa są dla mnie nie jasne. Chłopak nie chciał tłumaczyć. Odwrócił wzrok, lecz ja chcąc się dowiedzieć odparłam:
- Nie rozumiem.
- I nie zrozumiesz.- Rzucił uszczypliwie, lecz zaraz dodał wyraźnie zasmucony – I nie chcę Ci tłumaczyć.
- Dlaczego? - rzuciłam lekko zasmucona oraz wystraszona. Demon westchnął ciężko. Chwilę po tym popatrzył na mnie, a widząc mą dociekliwą minę, odparł od niechcenia.
- Zdecydowanie za dużo mówisz..
- A co, nie lubisz gadatliwych jeńców? - dodałam ironicznie, a chłopak odpowiedział mi głuchym uśmiechem. Odwzajemniłam się tym samym.
Chwilę oboje milczeliśmy. Dahner krążył po pokoju, czasami wyglądał przez okno, czasami patrzył na zegar, jakby czegoś wyczekując. Lustrując pokój spojrzeniem zatrzymał wzrok na mej opasce.
- Co to za znak? - zapytał z nagła nie wtajemniczając mnie w swoje myśli.
- Jaki znak?
- Ten wyszyty na Twej opasce. Co on oznacza?
- To grecka Sigma. Matka pasjonowała się Grecją, więc dała mi tak na imię. - Chłopak zmarszczył niezrozumiale brwi. Podszedł do mnie i rozwiązał taśmę materiału zawiązaną na mym czole. - Co robisz? To pamiątka!
- Fascynujące... - odparł do siebie odchodząc od łóżka zaciekawiony przedmiotem. - Sigma... Piękne imię.
- Taa... - odparłam zirytowana tym, że chłopak zabrał mą własność – Mogę już odzyskać moją opaskę?!
- Naturalnie. - powiedział, po czym podszedł do mnie i położył rzecz na stoliku obok łóżka. Zaraz po tym wyciągnął schowany w pochwie u nogi, dobrze naostrzony sztylet i przeciął liny u mych nóg i rąk. Wyszedł zostawiając mnie samą w pomieszczeniu.
    Nastała noc. Za oknem zrobiło się całkowicie ciemno i cicho. Nic nie było widać, a gdzieniegdzie dało się słyszeć wycie wilka. Wył on smutno i żałośnie. Jakby był ranny lub stęskniony. Jakby kogoś wołał, bądź czegoś potrzebował. Czułam się jak on.
Trzymana przez bezlitosnego demona w niewoli. Bez rodziny, bez domu i bez żadnej pomocy. Taka sama i bezbronna. Nie mogę nawet wyjść. Poczuć jak to jest gdy jest się wolnym. Wolnym jak to zbolałe zwierzę co wzywa rodzinę. Nikt nie zabierze mu tej wolności. Tego uczucia niepodległości. Dałabym teraz wiele, by być taką niezależną. Móc zasnąć w swoim domu i budzić się nim, lecz  w zastępstwie czego dostąpiłam?
Jestem więźniem potwora. Potwora, który planuje mnie zabić. Zamknięta samotnie w ciemnym pokoju, bez jedzenia, bez picia. Tylko sama. Jedynie z jedną, jedyną osobą... Nie był nią Dahner.

GotLink.pl